niedziela, 4 grudnia 2011

The Pryzmats - Balon







 OCENA: 4+










      Połączenie żywych instrumentów z rapem uwielbiam niezmiernie. Nadają mu klimat porównywalny do tego panującego w górach, które kocham całym sercem. Wypadkową tych trzech elementów jest jedno z ciekawszych odkryć muzycznych tego roku: The Pryzmats. Nakład płyty uleciał tak szybko jak wypuszczony balon z rąk ryczącego bachora. Ja na szczęście swojemu nie pozwoliłem odlecieć.

     Patrząc przez pryzmat The Pryzmats, chłopaki z Żywca postawili na prostotę. Na okładce jawi się niebieski balon oraz nazwa zespołu utworzona ze sznurka, który ów balon więzi. Do tego dochodzi skromna tekstura porysowanej tektury. Niby nic, a jednak od frontu bije niesamowita lekkość, która z łatwością zawstydziłaby jesienne liście unoszone przez wiatr. Mam wrażenie, że gdybym pozostawił płytę na parapecie przy otwartym oknie zrobiłaby to, co Sean Connery w Alcatraz. Warto także zwrócić uwagę na połyskujące elementy umieszczone na płycie, które znacznie podnoszą jakość wykonania i niesamowicie cieszą oko.

     Bystry wzrok wyłapie, że to jeszcze nie koniec. Sznurek nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć. Prowadzi mnie dalej, nakłaniając do obrócenia płyty. Ląduję na tyle. Tutaj poza solidną garścią patronatów i partnerów wspierających krążek znajduję sympatyczną informację o Żywieckiej Fundacji Rozwoju, która dofinansowała projekt. Uznanie leci z mojej strony za tego typu akcje krzewienia kultury.

    
      Sznurek pociąga za wzrok, dając znać by podążać dalej. Zachodzę z nim do lewego zewnętrznego skrzydła digipack’u. Tutaj znajduję świetnie wkomponowaną w sznurkowe klimaty tracklistę. Pomysł bardzo prosty, a zarazem idealnie wbijający się w nurt lekkości charakteryzujący płytę. Całość do złudzenia przypomina leniwie sunącą rzekę widzianą z lotu ptaka. Teraz jestem pewien, że klimat płyty z przypadkowością ma tyle wspólnego, co PZPN z uczciwością.




    Sznur meandruje dalej niczym żywieckie strumyki spływające z Beskidów do środka wydawnictwa, gdzie wreszcie znajduje swoje ujście. Po rozłożeniu skrzydeł znajdziemy mikro książeczkę, która swoimi gabarytami dostosowała się do ogólnie panującej zasady: Nie przeciążać! Jej rozmiar naprawdę zaskakuje, gdyż z takim formatem, jeśli chodzi o „płytowe lektury” jeszcze się nie spotkałem, a jeśli tak to w tej chwili sobie tego nie przypominam. Zawiera ona fotografie, które w ciekawy sposób nawiązują do tematyki poszczególnych utworów. 

  Jeśli chodzi o sprawy drażniące znalazłem dwie. Pierwsza dotyczy czcionki użytej w projekcie, a dokładnie literki „C”. Oprócz tego, że przypomina nawias, to narzuca się na inne litery niczym Panie lekkich obyczajów na Gierkówce, co przedstawia poniższy obrazek. Druga to ta, że balony znajdujące się na okładce, książeczce i płycie mają trzy inne odcienie niebieskiego. Jednak tą uwagę można podciągnąć pod moje zawodowe zboczenie. 

     Reasumując, design wydawnictwa opleciony został lekkością i prostotą, które wyczuwalne są w każdym zakamarku. Grafik Kamil Ryczek zadbał o to abyśmy musieli pilnować płyty przed niepożądanym wyfrunięciem. Do tego zaprojektowany sznurek – przewodnik w 100% spełnił się w swojej roli, oprowadzając nas krok po kroku po całym digipack’u. I mimo tego trefnego „C”, jestem pewien, że płyta nie uleci szybko jak balon z mojej głowy, a pozostanie w zakolach pamięci, niczym górskie wyprawy, w których uczestniczyłem.

PS Warto sprawdzić teledysk promujący płytę, nawet jeśli nie jarasz się rapem, to choćby dla samych obrazków. 

 Tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz