piątek, 25 listopada 2011

Bek-ON - Nie wszystko jedno





OCENA: 1+:)






     Po wypiciu pół litra wódki, złapałem za piwo, potem za kolejne, na końcu nie pogardziłem likierem zagryzając go pysznym tortem, w drugiej ręce trzymając nadgryzioną kiełbasę posmarowaną dżemem… Dwie minuty później zawartość żołądka postanowiła sprawdzić jak rozkręca się impreza, okraszając swoim towarzystwem najbliższą ścianę. Mniej więcej w taki sposób została skomponowana okładka Bek-ON’a (no ewentualnie dżem można by zastąpić bitą śmietaną, ale kto co woli). „Pamiętaj o melanżu, melanż rzecz święta”, czyli myśl przewodnia okładki serwuje nam dzieło, przy której Chaos towarzyszący powstaniu świata to zwykła „popierdółka”. Moje słuchawki włożone do kieszeni nie potrafią wysupłać takiego Sajgonu, jak robi to ta okładka. „Nie wszystko jedno” tak zatytułowany jest krążek, podświadomie usuwam „Nie” i nazwa idealnie tutaj pasuje. Na załączonym obrazku znajdziemy to czego dusza zapragnie, od astronauty wylatującego zza gór, po zboczonego tyranozaura spoglądającego zalotnym wzrokiem na King-Konga z samochodem na głowie trzymającego w ręku piękną blondynkę, która kusi wzrokiem rybaka, wyławiającego kalosz z wody na tle Statuy Wolności wyrastającej z rzymskiego Koloseum. Nie wspominając już o Syrence i support’ującej ją piramidzie, Wieży Eiffla i blokowisku …  Czy trzeba dodawać coś więcej?  Jest to dość ekscentryczne połączenie, jednak ten ekscentryzm nie za bardzo mi podchodzi. Nie potrafię się doszukać żadnego głębszego zamysłu, czy też związku z materiałem znajdującym się na płycie. Całość to po prostu solidna garść obrazków nie mających ze sobą wspólnego mianownika, która została odnaleziona w Internecie, wycięta i wklejona gdzie popadnie. 

     Otwierając płytę, rzuca się w oczy napis: „Moja okładka… Moje prawo”, co w przebiegły sposób gasi krytykę na starcie. Jednak idąc za ciosem napiszę, „Moja recenzja… Moje prawo”.  W środku próżno szukać czegokolwiek interesującego, poza muzyką na płycie. Front miał przynajmniej to do siebie, że coś się działo. Tutaj niestety obejdziemy się smakiem niczym zombie, który dopadł stereotypową blondynkę =  nici ze smacznego mózgu. 

     Tył… O dziwo, jest schludnie wykonany. Ba! Nawet astronauta patrzący się na włóczkę został dość przyjemnie skomponowany z całością, co sprawia, iż pod kątem technicznym jest to najmocniejsza część płyty.

     
    Reasumując okładka to pstryczek skierowany w nos grafików, designerów, plastyków, a także i mój nos. I choć oprawa jest jednym wielkim nieporozumieniem, to siedzi we mnie przekonanie, że właśnie taka miała być. Bek-ON podszedł do tematu z luzem, dowcipem, odwagą, dobrze wiedząc jak strasznego graficznego potwora stworzył. Właśnie za to ten uśmiech przy ocenie, gdyż powaga nie ma tu racji bytu. Niestety jedynkę wystawić muszę, by inne okładki nie poczuły się… wydymane.

     PS Na płycie znajduje się utwór "Jak pachnie powietrze", który jest nieoficjalnym hymnem cyklicznych wypadów w góry, które organizujemy.

eylT.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz