wtorek, 15 listopada 2011

Pezet & Małolat – Dziś w moim mieście (klik)





OCENA: 3








     Recenzowana płyta zdążyła okryć się już cienką warstwą kurzu, gdyż minął ponad rok od jej zakupu. Szybkie przetarcie rękawem by światło znów mogło z pełnym impetem uderzyć w pudełko… Światło uderzyło, chwila niepewności, wyostrzenie wzroku, receptory gotowe do walki… No i co? No i nic… Zachwytu przy pierwszy otwarciu nie było, tak i teraz nie raczył się pojawić.

     Pezet i Małolat chyba najbardziej znane rodzeństwo w polskim rapie zaserwowało nam płytę w tradycyjnym, plastikowym pudełku, które oprócz krążka zawiera niemrawą książeczkę, jak i garstkę rabatów na ciuchy KOKI. 

   Okładka na pierwszym planie przedstawia dwóch braci, stojących w zwykłej pozie, w zwykłym zaciemnionym pomieszczeniu, w tle zaś zwykłe kobiety, bez zwykłych biustonoszy. Roznegliżowane do pasa Panie jak domyślam się ogarniają cały quasi biznes Pezeta i już. Okładka jest bezpłciowa, nie targa uczuciami, mózgiem, duszą, wyzwala tylko jedno słowo… ZWYKŁOŚĆ. Gdybym nie znał Pezeta, nie słuchał jego muzyki, to z wizualnego punktu widzenia zainteresowałby mnie na tyle, na ile interesują mnie nagłówki Faktu. Po prostu przeszedłbym obok niego obojętnie. Po drugie patent z CYCKAMI o wiele lepiej został wykorzystany choćby na płytach WWO, gdzie użyto prostego, a jakże genialnego rozwiązania.

     Książeczka trochę ratuje sytuację, choć słowo „trochę” zostało użyte nad wyraz. Składa się ona z 8 stron. W środku znajdziemy kilka tekstów piosenek, do tego kilka tekstów piosenek a na deser kilka tekstów piosenek. Niesamowite prawda? Warto dodać, że po otwarciu owej książeczki, znów ukazuje nam się ta sama zwykła okładka. A nie... Pomyłka! Cycki się przemieściły i stały bardziej widoczne. Kurde! Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że odbiorca został rozpieszczony... Ehhh, jedyne co naprawdę można uznać za godne dłuższego zatrzymania wzroku to ostatnia strona. Znajdziemy tam urywki zdjęć przedstawione w formie pasków. Tak, tak nie mylicie się w ten sam sposób co w teledysku "Nagapiłem się". Ciekawy patent (już bez ironii), jednak użyty nie pierwszy jak i zapewne nie ostatni raz. Tutaj powinien paść fallow up choćby do okładki Zeusa „Co nie ma sobie równych”, gdzie ta technika była również wykorzystana, lecz zaimplementowano do tego bardzo fajne rozwiązanie. A tutaj? ...

     Dalsze opisywanie płyty będzie oparte głównie na słowie "zwykłe", więc na tym poprzestanę.
 
     Reasumując design płyty jest… Zwykły. Nie zaskakuje, nie znajdziesz tu ciekawych rozwiązań od strony merytorycznej jak i technicznej. Nie porywają nawet tła nawiązujące do tekstów, które się na nich znajdują. Sami zgadnijcie jakie są… Oglądając płytę uśmiechu na mej twarzy nie zarejestrowałem, całkowity brak dopaminy.

     Stając na chwilę po drugiej stronie barykady z czystym sercem mogę napisać, iż design ociera się o słowo: estetyczny. Nie ma tu jakiegoś dużego nieogarnięcia. Widać, iż twórca poświęcił kilka sowitych godzin pracy, oraz odrobinę potu. Warty docenienia jest także miły dla oka napis Pezet & Małolat z przebiegłym wkomponowaniem „&” w ksywkę starszego z braci. Jednak dla mnie to zdecydowanie za mało. Ja lubię porozkminiać zarówno wnętrze płyty jak i jej opakowanie. Tutaj bracia Kaplińscy dają możliwość tylko tego pierwszego, co mnie dziwi, gdyż raper z jednym z największych fanbase’ów w Polsce (jak nie największym) powinien rozpieszczać fanów także pod tym względem.

PS Dla sprostowania lubię, gdy w załącznikach znajdziemy teksty piosenek jednak w formie dodatku, a nie w formie gdy owe napisy to najciekawszy lub jeden z najciekawszych elementów wystroju płyty.

PPS Żeby nie było cycki też lubię.

Tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz